CXXIX Rozdział

*****

Wiem, że nie było mnie wieki, teraz nagle wracam i są nowe wpisy. Pewnie mało kto już to czyta, jeżeli jednak ktoś został to proszę o komentarz – nawet krótki. Wróciłam, bo nie lubię niedokończonych rzeczy. Więc planuję zakończyć tę historię, dla samej siebie. Przenieść wszystkie swoje pomysły na „papier” i zobaczyć co z tego wyjdzie. Pozdrawiam :*

PS. No cóż zabiłam jedną z postaci, wprowadzam nową. Niedługo wracam też z fabułą do Mystic Falls. W końcu czas na ślub Salvatore 😉

-Kocham cię Ann i zawsze tak będzie. – leżeliśmy w łóżku przytuleni.

-Ja też cię kocham Tay.- w oczach miałam łzy. – Swoją drogą powiedz mi dlaczego tak jest, że przez całe swoje życie kogoś tracę? – spojrzałam mu w oczy.- Tatę, Isobel, Matta, Ciebie…- „Damona” nie odważyłam się powiedzieć tego na głos.- Chyba ktoś tam we wszechświecie chce, żebym cierpiała, żebym była całkiem sama….

– Ann nie musisz mnie tracić. Zostańmy razem i spróbujmy…- położyłam mu palec na ustach.

– Nie… Tayler zgodziłeś się na naszą umowę. Razem siejemy zniszczenie. oddzielnie być może znajdziemy szczęście. – pocałowałam go w policzek.- A teraz jak pozwolisz chciałabym się odświeżyć. Gdzie jest łazienka?

– Za tamtymi drzwiami – wskazał na prawy kąt pokoju. Ruszyłam w tym kierunku. Miałam zamiar wziąć prysznic, ale gdy zobaczyłam wannnę zdecydowałam się na kąpiel. Napuściłam ciepłą wodę i wlałam czekoladowy płyn, który znalazłam na szafce. Zdejmując stanik coś małego poleciało na podłogę. Podniosłam zgubę. – Pierścionek…- do oczu napłynęły mi łzy. Dotarło do mnie, że już na zawszę tracę Damona. Już nigdy nie spojrzę w jego niebieskie oczy, nie usłyszę jak mówi do mnie „kocham cię”, jak bawi się z naszą córką. Już nigdy nie zobaczę Bells… To ona była całym moim światem po „wypadku”, a teraz zostanę sama. Czy sobie poradzę? Czy oni poradzą sobie beze mnie? Płacząc weszłam do wody. Za kilka godzin stracę wszystko co miałam i zyskam nowe życie. Całkiem sama… Poczułam lekki ścisk w brzuchu. Spojrzałam w tym kierunku. Dopiero teraz dostrzegłam, że jestem już lekko zaokrąglona.- Jednak nie będę sama.- uśmiechnęłam się lekko. Będę miała dziecko, dziecko Damona. On zaopiekuje się Isobel, a ja nowym maluszkiem. Nikt z nas nie będzie sam. Zaczęłam w głowie układać sobie możliwe scenariusze tego co będzie z Bells. Jej pierwsza szkoła, pierwsza miłość, pierwszy bal, ślub… Oby była szczęśliwa i kochana. Tak szczęśliwa jak ja przez te kilka chwil z Damonem… miłością mojego krótkiego życia… Nagle w pokoju obok usłyszałam straszny harmider. Jakby coś wpadło na szafę, albo ktoś…- Damon!- wyrwało mi się mimowolnie. Najszybciej jak potrafiłam wyszłam z wanny i nałożyłam ubranie. Wpadłam do pokoju, gdzie zastałam obcego mężczyznę, który atakował Taylera.

-Zostaw go!!- krzyknęłam, aby jakoś pomóc chłopakowi.

-Ann Hatheway… Cóż za miłe spotkanie, choć w dość niesprzyjających warunkach.- podszedł i pocałował mnie w dłoń.- Klaus Mikaelson… stary znajomy Taylera. – jego akcent i maniery wydawały się takie… pociągające.

-Znajomy? Dlaczego więc próbujesz go zabić?

– Gdybym chciał go zabić skarbie to już by nie żył.- Usmiechnął się. – Mikaelsonowie słyną ze skuteczności w swoich działaniach. Ja po prostu negocjuję.

– A mogłabym wiedzieć o co konkretnie chodzi?- przeszłam do konkretów. – Tay to mój przyjaciel, może mogłabym mu jakoś pomóc.

-Nic jej nie mów!!- Tay odzyskał siłę i podniósł się z podłogi.

-Tayler Tayler Tayler… Znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, że tylko ja mam prawo decyzji w każdej interesującej mnie kwestii. A ta kwestia jest wyjątkowo interesująca. – spojrzał mu intensywnie w oczy.- Tak więc pozwolisz mi porozmawiać z Panną Hatheway i nie będziesz się wtrącał.

-Jasne. Mam się nie wtrącać. – Tay bez słowa sprzeciwu usiadł w kącie na krześle.

-Ann… Skoro już tu jesteś możemy uciąć sobie małą pogawędkę.- Usiadł przy stole i wskazał krzesło obok abym usiadła. Tak też zrobiłam. – Więc mimo wszystko uważasz Taylera za przyjaciela i chcesz mu pomóc?

-Tak, ale … chwila mimo wszystko? – nagle zrobiło mi się słabo.- Wiesz co się między nami działo?

– Oczywiście. Nawet miałem z tym co nieco wspólnego. Ale od początku. Jak zauważyłaś jestem wampirem… powiedziałbym nawet super wampirem. – puścił mi oczko.- Jestem pierwotnym wampirem. To ode mnie zaczęło się to wszystko. Można powiedzieć, że gdyby nie ja nie byłoby tu Taylera, Twojego ojca czy też braci Salvatore, ale to akurat jest w tym momencie mało istotne.- ujął moją dłoń.- Istotne jest to, że Ty jesteś córką Isobel Gilbert, która zaś była prapra wnuczką mojej znajomej Nadii Petrovey. Nie jedyną córką, ale tą ważniejszą.

-Skąd to wszystko wiesz? – byłam jak zahipnotyzowana. – I dlaczego tą ważniejszą?

– Ann… nieładnie przeszkadzać starszym, ale skoro już musisz wiedzieć… Wiem to od zaprzyjaźnionej wiedźmy, która pomaga mi w pewnej sprawie. A jesteś ważniejsza od Elene, bo jesteś od niej starsza. 5 minut, ale jednak starsza. No i masz dziecko z wampirem. Z tego co wyczuwam nie jedno.- uśmiechnął się.-  No cóż ciąża to piękny stan..tak słyszałem. Ale przejdżmy do mojej historii. No więc mam w sobie pewien gen, który gdy się obudzi to sprawi, iż będę najpotężniejszą istotą na ziemi. Jak możesz się domyślić to mój jedyny i najważniejszy cel. Żeby do niego dotrzeć potrzebuję kilku rzeczy i tu właśnie moja historia splata się z Twoją. Ann potrzebuje Ciebie i Twojej pierworodnej.

-Isobel? Po co ci jesteśmy potrzebne?

– Do rytuału. Za 3 lata Isobel skończy 5, a w wampirzym tempie 18 lat. Wtedy będę potrzebował Twojej krwi. – przerażona popatrzyłam mu w oczy.- Nie bój się Ann, nie całej. Powiedzmy jakiś 1-1.5l. Trochę Ci zostawię do życia. Oprócz tego będę potrzebował ofiary z młodego dojrzałego półwampira z rodu Petrova. I tutaj potrzebuje Twojej córki. Jak widzisz plan jest prosty.

-Chcesz żebym zgodziła się na zabicie własnej córki? – byłam w szoku.

-Prawda, że proste, a skoro jesteś w ciąży to zostanie Ci jeszcze drugie dziecko. Każdy wygrywa.

-Oszałałeś?!?!?! Nigdy się na to nie zgodzę!!!! – wstałam gwałtownie.- Musisz sobie znaleźć inne ofiary!!!

-No cóż chciałem, żeby było ugodowo, ale skoro tak.- nagle przycisnął mnie do ściany trzymając za szyję.- Ja nie potrzebuję niczyjej zgody. Opowiedziałem Ci co zamierzam z grzeczności, wiedząc, że wychodząc stąd nie będziesz nic z tego pamiętać. Musisz sobie zapamiętać przyszła Pani Salvatore, że Klaus Mikaelson nigdy nie prosi, a zawsze ma to czego oczekuje. – wbił zęby w moją szyję i upił nieco krwi. – Krew każdej Petrovy jest tak samo wyśmienita. – uśmiechnął się i oblizał usta.- Tay możesz już się wtrącić.- zerknął w róg pokoju, puszczając mnie.

-JESTEŚ Z NIM W CIĄŻY?!?!- Tay wykrzyczał to ściskając mnie za szyję. – ZNOWU CHCIAŁAŚ MNIE ZROBIĆ W BAlONA?!? „Kocham cię Tay” „Razem przynosimy tylko cierpienie” „Musimy żyć sami z dala od najlbliższych”. Jednak jesteś kłamliwą suką.

-Tay… to boli….- czułam jak coraz mocniej ściska mi szyję.

– Bo ma boleć!!! Zrobiłaś ze mnie idiotę!! Myślałem, że naprawdę chcesz nowego początku, a ty chciałaś się zaszyć gdzieś z kolejnym małym bękartem!!! Niedoczekanie!!! – znowu miał wyraz twarzy szaleńca.- Zrobimy to po mojemu kochanie. Najpierw zabiję Twoje nowe maleństwo, potem na Twoich oczach zabiję Damona i tą małą Bells, a na końcu zostawię Cię samą. Samą z myślą, że to Twoja wina. Z krwią Twojej rodzinki na Twoich rękach. – zaśmiał się. – Zabiję ich kochanie i każę Ci z tym żyć. – z drugiego kątu pokoju usłyszałam głośne klaskanie.

-Brawo Tayler. Wybitne przedstawienie. Zapomniałeś tylko, że mamy umowę. Damon może zginąć, ale Isobel… – podszedł niebezpiecznie blisko naszej dwójki. – Widzę, że nie potrafię Cię kontrolować. Miłość Cię pokonała Taylerze Lockwood. Szkoda… mogłeś być bardzo użyteczny. – nagle siła uścisku na moim gardle zelżała. Spojrzałam w twarz Taya. Znowu w jego oczach były te iskierki, w których kiedyś się zakochałam. Po chwili jednak jego oczy zgasły, a twarz poszarzała. Osunął się na ziemię. Za nim stał Klaus z krwawiącym sercem w dłoni. – „Miłość przynosi tylko cierpienie”

– Tay…- rzuciłam się na podłogę i podniosłam ciało chłopaka.- Tayler…. Kocham cię, nie możesz umrzeć. Błagam nie…..- mimo, że jeszcze przed chwilą groził mi i mojej rodzinie nie umiałam go znienawidzieć. Kochałam go, a on odszedł. Tak jak Matt. Straciłam kolejnego przyjaciela.- Jesteś potworem!!!- wykrzyczałam pierwotnemu w twarz tamując potok łez.

-No cóż, nie jest to nic odkrywczego. – kucnął przede mną i spojrzał mi w oczy.- Dobrze, że nie masz werbeny w organiźmie, a pierścionek został w łazience.. Nie znasz mnie Ann i nigdy mnie nie poznałaś. Z dzisiejszego dnia będziesz pamiętać tylko chwile z Taylerem. To jak się na Ciebie rzucił, a Ty wbiłaś mu kołek prosto w serce. Zabiłaś go Ann. Zabiłaś swojego przyjaciela..

2 myśli na temat “CXXIX Rozdział

Dodaj komentarz